piątek, 23 października 2015

Od Shizuo: Początek podróży

Naprawdę nie obchodziło mnie już co dokładnie mówił Izaya, po chwili o tym tak czy tak zapominałem. A mimo to nigdy nie potrafiłem się opanować. Nawet jeśli wmawiam samemu sobie, że takie rzeczy powinno się ignorować nie posiadałem umiejętności olewania innych spraw. Jednym co powstrzymało mnie od solidnego obicia jego twarzy była Eliza. W akcie jakiegokolwiek wyładowania emocji jedynie ścisnąłem jej dłoń, na co odpowiedziała tym samym. Automatycznie wywołało to u mnie uspokojenie. Gdy wścieka mnie dosłownie wszystko wokół ona jest jedynym w swoim rodzaju bodźcem, który nie robiąc prawie nic pomaga mi w ochłonięciu. Co prawda nie chce skrzywdzić nikogo (pomińcie Izaye, jego naprawdę nienawidzę), ale jeśli chodzi o nią chęć ta rośnie do maksimum. Sądzę, że to dlatego, iż...Naprawdę ją kocham? To z pewnością jeden z wielu powodów. Słysząc jej szept ponownie ścisnąłem jej rękę, tak aby wiedziała, że rozumiem. Po chwili poczułem jak opada na moje ramie. Lekko objąłem ją ręką, by mieć pewność, że podczas podróży o nic się nie obije. Od razu usłyszałem śmiech Izayi.
- Ooo, jak słodko! Szkoda by była gdyby nasza piękna krukonka tak zasnęła i...No nie wiem...Się nie obudziła - powiedział pozornie poważnie, ze swoim chytrym uśmieszkiem. Idealnie wręcz wyćwiczył swój przekonujący ton. Ja jednak świetnie wiedziałem, że to jedynie kolejny jego sposób na irytowanie. Tylko co z tego? W moich myślach od razu zaczęło roić się od obrazów tego co mogłoby stać się Elizie i na co nie mogłem nijak zaradzić, ale nie byłem osoba która zwierzała się ze zmartwień - wręcz przeciwnie, wszystko zmieniałem w złość - tak więc jak można się domyślić od razu skierowałem wściekłe spojrzenie w stronę swojego brata.
- Po prostu się zamknij, zanim coś Ci zrobię - mruknąłem najspokojniej jak tylko w tej chwili potrafiłem. To że jesteśmy czarodziejami nie zmienia fakty, iż nasze kości łamie się tak samo łatwo jak kości zwykłych ludzi.
- Shizuś jest zły! Jakie to straszne~! - zawołał sarkastycznie kontynuując swój śmiech. Bez przerwy zastanawiałem się jakim cudem ktoś taki był ze mną spokrewniony. Nie dało się wyrazić tego, jak bardzo denerwował mnie, ta sakla była tak wysoka, że przedstawienie jej było po prostu niemożliwe. Tak samo opisać nie dało się mojej chęci uderzenia go w tej chwili, jednak była przy mnie w dalszym ciągu Eliza. Nawet jeśli nieprzytomna nie mogłem pozwolić sobie na coś takiego. Nie w jej towarzystwie. Ze wściekłością zacisnąłem pięści i westchnąłem, co miało pomóc mi się uspokoić, po czym odwróciłem wzrok. Z pewnością miała być to naprawdę długa podróż...

Izaya, zamkniesz się w końcu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz